niedziela, 11 listopada 2012

listopadowe sowy

Co za piękny dzień dziś był, nie miałabym nic przeciwko, żeby cała zima tak wyglądała
Korzystając ze słońca na dworze wyskoczyłam szybko zrobić zdjęcia sowom, które zagnieździły się ostatnio w moim pokoju. Skrzeczą, spać nie dają, mam nadzieję, że szybko znajdą sobie nowe domy, lubię ptaki, ale bez przesady, tyle na raz to nie dla mnie.
Sowy z dresowych resztek, oczy, nosy, skrzydła z filcu swetrowego - upcyclig-recycling na co dzień :)












Zapomnieliśmy, że dzisiaj zamknięte sklepy, człowiek się zbyt szybko przyzwyczaja do dobrego :) wczoraj nie nastawiłam zaczynu na chleb, więc dzisiaj zostaliśmy bez pieczywa. Na szczęście drożdże w lodówce, mąka w szafce, woda w kranie, zręczne ręce, na wpół sprawny piekarnik i coś chlebopodobnego skleciłam. Smaczne i wręcz ratujące życie moim głodomorom. A, że pstrykałam zdjęcia sówkom to i przy okazji jedzeniową fotkę machnęłam.


We środę byliśmy z Ziemciuchem na zebraniu u Fra w gimnazjum. Pierwsza część to był spęd w sali widowiskowej (trochę jak w kinie to wygląda) i pan z mikrofonem nawijał o dzienniku internetowym. Ziem znudzony kręci się i ma dosyć co chwila coś mamrocze mniej lub bardziej głośno, ludzi pełna aula, nagle synek mój na cały głos: pryknąłem, poczułaś? Myślę, że nie tylko ja usłyszałam i poczułam, bo głowy z piorunami w oczach odwróciły się w naszą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz