poniedziałek, 10 grudnia 2012

Wspomnień czar

Jak to, już prawie połowa grudnia, a ja żadnego postu nie wysmarowałam? 
Na swoje usprawiedliwienie mam: 
- kiermaszowy szał w który wpadłam, zad mi niemal przyrósł do krzesełka przy maszynie do szycia. Ale opłaciło się :) 
- wrodzoną skłonność do przesady - dopiero 1/3 grudnia a nie połowa

Chociaż w sumie szał średni, raptem dwa jarmarki,ale jak dla mnie i tak szał. W Wołominie cudnie było, fantastyczna atmosfera, rewelacyjni wystawiający, miejsce z klimatem, baaardzo ok. Kupujących też całkiem sporo. Natomiast w VegeMieście nieco kiszkowato pod względem frekwencji potencjalnych nabywców, ale za to zrealizowałam się towarzysko, więc zaliczam do udanych. Kto nie był, niech żałuje i wygląda następnego razu, żeby ze mną się spotkać (i z moją wypchana załogą).
Tak więc skoro szyłam to nie blogowałam, bo się przeca nie rozdwoję, chociaż często by się przydało, pewnie nie tylko mi :D

Dzisiaj zdjęcia sprzedkiermaszowe, robione w pośpiechu, bez pomysłu i z mega przeszkadzającą ręką, która wepchnęła się prawie na każde zdjęcie (to nie jest moja dłoń, o nie), ale ponieważ większość z tych zabawiaczy już ma nowe domy, więc spoko, nie muszą się lansować w necie, a ja nie lubię takich suchych postów bez fotosów. Po dwóch zdaniach nie mam siły czytać, przede wszystkim siebie.

wtręt: było milo, siedziałam sobie w samotności, czując wątły przypływ weny (przemęczenie jej nie służy), ale nie, nie, nie, najstarszy synek przyszedł sobie robić kolację, szeleści, stuka, marudzi, nawiązuje dialog z rodzicielką, pytanie wieczoru: czy wobec spóźniających się pociągów wstać jutro godzinę wcześniej (czyli o 5 rano) czy ryzykować kolejne spóźnienie (o ile uda mu się wepchnąć do pociągu bo ściana ludzi w drzwiach jest). Na tą chwilę stawia na 5, ciekawe czy jutro rano będzie tego samego zdania. Zagłuszam go muzyką, ale i tak brzęczy, teraz śpiewa, dzięki bogom nie tańczy. Kanapki gotowe, czemu jeszcze nie idzie z tej kuchni??? poszedł

Wracam do tematu przewodniego dzisiejszego wieczoru (nie są to oczywiście perypetie Simona z podmiejską kolejką), wena dogorywa, tak więc przyjdźmy do pikczerów.

Na pierwszy ogień laleczki, obiecałam sobie, że już nie będę ich szyć, bo nikt ich nie kupuje, ale nie mogłam, no nie mogłam, ja je tak cholernie lubię, że szycie sprawia mi ogromną przyjemność (i pozwala na zmniejszenie walających się po pokoju ubraniowych resztek) i popełniłam kilka. I sprzedałam wszystkie, oprócz mojej ulubionej (ale o niej później)!!!
Dziewczyny pozują jak urodzone modelki

 






Skoro już wspomniałam, że mam jakąś ulubioną, to pora ja przedstawić. W sumie nie wiem jak ma na imię, nie doszłyśmy jeszcze do tego etapu, ale że jest fanką piłki nożnej (zupełnie nie jak ja) geometrycznych wzorów (o to już bliżej mnie) i czarnego koloru (tak, tak, tak) to miałyśmy o czym rozmawiać. Nieliczni z zapytywanych przeze mnie jarmarkowych klientów nawet wiedzieli jakiemu klubowi kibicuje :)
Fajna lala, co nie? ;)
Dam jej na imię Rosario :)



Teraz hit - Suwakogębe
Już jak je szyłam to wiedziałam, że to jet TO. No i było, świeże bułeczki po prostu :)




 Stegusie - przechwycam nazwę od Ady, pasuje do nich bardzo



I kolejna moja ulubienica - Mrówczanka, też już miałam ich nie szyć, ale musiałam, no musiałam chociaż jedną mieć na stanie



I na sam koniec, temat nie z kiermaszu, ale nie mam siły zakładać dla nich oddzielnego posta. Slingshoes w nowych odcieniach - róż, pomarańcz i fiolet. Żadne ze zdjęć nie oddaje ich prawdziwego koloru, ale ponieważ lubię w miarę chronologicznie upamiętniać co zeszło spod mojej igły (?) to esteci zamykają oczy, średnio wrażliwi na piękno zerkają spod rzęs robiąc zeza, a reszta ogląda, podziwia i powstrzymuje się od komentarza.



Niemożliwe, ale szybko, tylko godzina pisania? Jak ja to zrobiłam??? Jeszcze kilka miesięcy po kilka postów i normalnie w 15 minut się wyrobię, a po 15 latach to pewnie w 2 minuty ;)

Pies wzdycha wymownie, nie ma to jak spacer w mroźny wieczór z głuchym staruszkiem. Czas na nas.