czwartek, 4 października 2012

Upylona

Upylona to od pyłu, pył sypie sie z jutowych worów jak szalony, dlatego jak już przystępuję do szycia, to od razu kilka na raz, bo syf się robi niemiłosierny. Jednak juta jest tak piękna, że te drobne wady natychmiast jej wybaczam.
Dzisiaj w roli modelki bez twarzy występuję ja, jak również w roli fotografa (nie da się chyba nie zauważyć), aranżera planu i przeganiacza z tegoż dziecka z gębą w buraczkach i zwierząt futerkowych absolutnie nie pasujących do koncepcji. Jako plan zdjęciowy wybrałam pokój Simona, nie dlatego, że jest w nim najczyściej (zupełnie nie), ale ponieważ było tam całkiem niezłe światło w przeciwieństwie do mrocznych innych salonów, a aparat mój nadal ma pewien defekt, o którym już się nie będę rozpisywać.
Zapraszam, wszystkie wory mają suwak, we wnętrzu jutową kieszeń, różnią się długością paska (mam nadzieję, że dobrze to uchwyciłam na fotosach), wzorami na jucie i podszewką (fioletowa zasłonka, dziecięca zasłonka w paski, niebieski obrusik, różowa tkanina z ciucha, poszewka w paski lawendowe, resztki materiału z ikeja).

Wór pierwszy











Wór drugi









Wór trzeci











Wór czwarty












Wór piąty






Wór szósty









Ależ dużo zdjęć dzisiaj.
I od razu dodaję - tak, mam ubranie pobrudzone ciastem na chleb. Nie używam fartuszka w kuchni (najwyższy czas flejo) a prosto od garów skoczyłam na plan zdjęciowy nie wiedząc, że nie wyglądam tiptop. Pstryknęłam całą rolkę i pojechaliśmy z Ziemniaczkiem na bazar (nie w celach sprzedaży bulwy ofc). I z moją mutti, która to jako osoba spostrzegawcza, od razu zauważyła, że jestem uświniona. Akurat wizytując powiatowe targowisko nie zależało mi na mega schludnym wyglądzie, poza tym mogłam przysłonić plamy trzymanym na rękach dzieciątkiem (nóźki mi prześtały działać, weź mnie, no weź mnie na ręcie). Ciekawa byłam czy na zdjęciach widać, czym prędzej po powrocie do domu (dzieciątko zmęczone padło w aucie) kicnęłam do kompa zgrywać. No i zonk, widać, no pewnie, że widać, mi te plamy się wciskają prosto w oczy i kują. Miałam kilka planów
plan A - jeszcze raz wykonać foty - zbyt pracochłonny
plan B - wymazać plamy w fotoszopie - nie mam fotoszopa
plan C - wymazać plamy w jakimś innym programie najlepiej takim, który już jest zainstalowany na kompie. Ten plan był prawie idealny, ale ponieważ nie jestem biegła w wymazywaniu to co najwyżej mogłabym
Plan C1 - powklejać coś w strategicznych miejscach (kwiatek, serduszko, listek figowy) - jednak albo zbyt pracochłonny (C), albo zajeżdżający tandetą (C1)
Plan D - po prostu udać, że tam nic nie ma, jakie plamy? - to nie w moim stylu
Plan E - opisać w formie quasi-żartobliwej jaka ze mnie perfekcyjna pani domu, modelka, fotograf etc. co też uczyniłam




3 komentarze:

  1. Nie zauważyłam plam, bo - wybacz - zwracałam uwagę bardziej na wory. Swój wór jutowy kocham bardzo i z dumą go noszę i pokazuję metkę. To jedyna metka, z której jestem dumna. Ziemniaczek jak zwykle cudny tekst zapodał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Również nie zauważyłam plam. Widać mój wzrok działa wybiórczo nie tylko w kwestii stanu odzieży własnej. Wór nr6, zdecydowanie wór nr6 jest zdobywcą grand prix tego odcinka. Pomijam już fakt, że tytuł posta przeczytałam jako "upalona".

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki kochane, właśnie się miałam pytać o wór z długim paskiem - czy to fajnie wygląda, bo wg mnie a i owszem,
    co do upalonej to właśnie tak miało być ;) dla zmylenia przeciwnika :D
    Ziemciuch jest bardzo elokwentny i w każdej sytuacji ma coś do powiedzenia, zazwyczaj trafnego

    OdpowiedzUsuń