Co za piękny dzień dziś był, nie miałabym nic przeciwko, żeby cała zima tak wyglądała
Korzystając ze słońca na dworze wyskoczyłam szybko zrobić zdjęcia sowom, które zagnieździły się ostatnio w moim pokoju. Skrzeczą, spać nie dają, mam nadzieję, że szybko znajdą sobie nowe domy, lubię ptaki, ale bez przesady, tyle na raz to nie dla mnie.
Sowy z dresowych resztek, oczy, nosy, skrzydła z filcu swetrowego - upcyclig-recycling na co dzień :)
Zapomnieliśmy, że dzisiaj zamknięte sklepy, człowiek się zbyt szybko przyzwyczaja do dobrego :) wczoraj nie nastawiłam zaczynu na chleb, więc dzisiaj zostaliśmy bez pieczywa. Na szczęście drożdże w lodówce, mąka w szafce, woda w kranie, zręczne ręce, na wpół sprawny piekarnik i coś chlebopodobnego skleciłam. Smaczne i wręcz ratujące życie moim głodomorom. A, że pstrykałam zdjęcia sówkom to i przy okazji jedzeniową fotkę machnęłam.
We środę byliśmy z Ziemciuchem na zebraniu u Fra w gimnazjum. Pierwsza część to był spęd w sali widowiskowej (trochę jak w kinie to wygląda) i pan z mikrofonem nawijał o dzienniku internetowym. Ziem znudzony kręci się i ma dosyć co chwila coś mamrocze mniej lub bardziej głośno, ludzi pełna aula, nagle synek mój na cały głos: pryknąłem, poczułaś? Myślę, że nie tylko ja usłyszałam i poczułam, bo głowy z piorunami w oczach odwróciły się w naszą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz